wtorek, 8 września 2009

Dzień dobry, mr Blues...

Nadąsał się wrzesień.
Urokliwa złota jesień już za progiem.
Październik w kolejce - z nogi na nogę przystępuje i września młodego drażni.
Oj, nadąsał się wrzesień. Już na poważnie deszcze zimne ściągnął i wiatry północne, by respekt wzbudzić. Jakiś liść na czerwono złamać lub na żółto, i w wysiłkach nie ustaje.
Na co październik - w śmiech! - taki, że aż liście zmroził.
- Oj maluczki, maluczki - rzecze - gdzie tobie do jesieni? Jeszcze ciepłem letnim parujesz a już byś chciał liście zwiędłe pod stopami? Czekać się nie chce, co? Dobrze, że listopad jeszcze daleko, bo z nim nie ma żartów - za poważny jest na takie dyrdymały.
Nic na to nie powiedział wrzesień tylko się szarą chmurką przykrył i lekko popadał. Potem, nieco już rozchmurzony, słońca się za ramiona uwiesił i tak do wieczora.
- Jak z dzieckiem na huśtawce - westchnął Październik przeczesując suche włosy.
Jak zwykle pociągający, dystyngowany, dojrzalszy od młokosa. Przy nim każda kobieta wyelegantowana i subtelna - w rękawiczkach skórkowych, płaszczu modnym, kapelusiku z piórkiem. Zalotnie - raz biodrem, raz butkiem, raz torebeczką. Jesień to prawdziwa elegantka.
Nawet kura domowa dostojniejsza, gdy filiżanki do parzonej w dzbanku herbaty wyciąga i poleruje. Serwetę ręcznie robioną na stolik okrągły kładzie, porcelanowy zestaw dla gości, ciasto cynamonowe i srebrne sztućce! Co za rozkosz, co za kultura - aż wzruszenie wzbiera.
To jest właśnie Październik. Palący cygaro Pan. W średnim wieku w kratkę w kant. Wyważony, w mgle sunący, do nostalgii przystający. Do lektury, gdy za oknem czarne chmury tak jak w życiu.
Do widzenia, wróć za rok, nie odstępuj mnie na krok.

środa, 2 września 2009

2 września

A więc wczoraj rocznica. Okrągła i wiekiem przystająca do starszego Pana. Niebywałe jak nam dziadkowie z krwią historię przemycili - niby trzecie pokolenie za mąż wychodzi lub do żeniaczki się sposobi - a jednak pamięć wciąż żywa. Przez krew Ojców i pępowinę matek ciągle możemy mówić o wojnie - oczywiście jeśli chcemy.
Zostawili nam dziadkowie w spadku starsze rodowody i sny o wojnie. Możemy jeszcze niejedną łuskę wydłubać z kamienicy. Pamiętają stare domy różne krzyki. Wiją się do góry schody jak węże, balustrady zielone jak drzewa - dzisiaj mogę dotknąć tego, czego mógł dotykać inny człowiek. Może miał onuce i tyfus plamisty jak płaszcz czerwony? A może lakierki z litej skóry do kolan podciągnięte i pończochy gładkie? A może boso biegł pokrwawiony cały? Idę sobie spokojnie - krok za krokiem, szeleści reklamówka.
Zwyczajnie dziękuję - w twarz nie patrząc.